Magia fotografii przenosi nas z jednego miejsca w inne miejsce, z jednej epoki w inną, z jesieni w wiosnę. Wystarczy jedno spojrzenie.
Iluzja. Złudzenie. Jedyna prawda.
Nastał czas zimnych poranków. Jest początek września, a ja wróciłem do zdjęć z maja, kiedy poranki i zmierzchy były pełne spoconego bzyczenia komarów unoszących się w gęstej mazi powietrza. Udzielił mi się nastrój chwili, słońce chrzciło ciepłym światłem każdy zakątek łąk, pól i wiernych drzew stojących niczym wyznawcy w znieruchomiałych pozach. Zapatrzone w zauroczeniu, z rozżarzonymi loncikami tegorocznych pędów. Zboża niedorostki, zielone jeszcze i nienauczone życia, choć przeczuwające, że ono długo nie potrwa i wkrótce już złożą swoje kłosy w ofierze słońcu.
Jak intruz, brzęcząc zawieszonym na ramieniu sprzętem zbierałem ofiarę. Czułem się nie na miejscu z całym tym wyposażeniem, jakbym zakłócał porządek rzeczy. Jakby ta chwila wymagała ciszy, której nie potrafiłem dosłyszeć. Jakby ktoś próbował mi pokazać rzeczy, których nie potrafiłem ujrzeć. Smakowałem aromat łąki starając się wtopić w światło, by być niezauważalnym dla życia wokół. Jednak komary demaskowały każdy mój ruch jednocześnie uniemożliwiając bezruch. Tak, zdecydowanie byłem nie na miejscu. O, nie! Byłem równocześnie w całości przestrzeni wyznaczonej granicą pobliskich drzew. Jak światło zachodzącego słońca.
Zrozumiałem, gdy zgasło: byłem sobą, byłem w sobie. Bardziej niż kiedykolwiek.
Bzzzz, bzzzz, bzzzz…
Wycofałem się. Ile można wytrzymać w takim miejscu…?
Aenean congue blandit semper. Nulla sodales convallis risus vitae ultrices. Sed tempor nulla vel sodales facilisis. Curabitur cursus egestas bibendum.