Spacerowałem sobie z psem, kiedy smartfon wibrując dał do zrozumienia, że właśnie otrzymałem jakąś wiadomość. Odruchowo sięgnąłem do kieszeni i odczytałem informację o webinarze na jaki zapisałem się przed kilkoma dniami. Ciekawa sprawa, ale poczułem przymus, by wejść i posłuchać (a nawet popatrzeć), choć wewnętrznie coś we mnie zaprotestowało! Nie lubię czuć się zmuszany do czegokolwiek!
Uświadamiając sobie zaistnienie tego wewnętrznego oporu postanowiłem go posłuchać i nie włączyłem transmisji, mimo że przez moment odczuwałem związany z tą decyzją dyskomfort. Cóż to za dziwaczny nowy nawyk? Chwila refleksji wystarczyła: COVID, kwarantanna, dom, komputer…
Mając za towarzyszkę czworo-łapą Ariadnę, rozwijałem powoli tę nić wydostając się z mrocznego labiryntu live’ów, webinarów, transmisji, darmowych ebooków, by ostatecznie wyjść na światło dnia.
Nie wiem, czy przed wiosną tego roku tyle tego typu rozrywek było dostępnych, ale w pewnym momencie przeglądanie zasobów Internetu przypominało brnięcie pomiędzy kramami pełnymi nachalnych sprzedawców czyhających na naiwnych turystów. Tu i ówdzie się zapisałem i nagle: trzy webinary w tym samym czasie!
Tego było za wiele. Wypisałem się ze wszystkich i… poczułem ulgę. Zupełnie jakbym wybudził się z jakiegoś nieprzyjemnego snu. Może się mylę, ale uważam, że zawróciłem z drogi wiodącej do wyimaginowanej wody życia.
Za siódmą górą, za siódmą rzeką stoi zamek. Na dziedzińcu tego zamku znajduje się studnia, z której tryska woda życia – lek na wszelkie dolegliwości. Bronią jej drapieżne zwierzęta i zaklęcie, które spowoduje, że za opieszałym bohaterem zamkną się wrota i pozostanie tam na zawsze uwięziony…
O godzinie 23.59 koniec promocji! Spiesz się, bo będzie za późno!
Oczywiście, obiektywnie nie ma w tym nic złego. Tylko mnie to nie nęci. Szukam swojej ścieżki do innego zamku z inną studnią… O tym niedługo…
Aenean congue blandit semper. Nulla sodales convallis risus vitae ultrices. Sed tempor nulla vel sodales facilisis. Curabitur cursus egestas bibendum.