Pierwszy śnieg, jak dotąd był zawsze. Nieważne czy spadł w listopadzie, grudniu czy w styczniu. Był zawsze. I zawsze był pierwszy. Jednak w tym określeniu jest pewien haczyk. Skoro jest pierwszy śnieg, musi też być śnieg ostatni. Dlaczego stanowi to problem?
Nie ma naukowców, którzy zaprzeczają ewidentnym zmianom zachodzącym w świecie przyrody. Dziś jest też niewielu, którzy zaprzeczają roli, jaką w tych zmianach odgrywa od pewnego czasu człowiek. Z czego może to zaprzeczenie wynikać, to już inna historia. Jednak, gdybym miał sprowadzić wszystko do jakiegoś jednego czynnika, nazwałbym go strachem. Uznanie, że mamy wpływ na to, co się dzieje z naturą i niestety, że jest to wpływ destrukcyjny (także dla nas) oznacza zaprzeczenie wszystkim szlachetno-ludzkim i wielko-religijnym zapewnieniom, że wszystko, z czego podczas naszego żywota na tej planecie korzystamy, będzie trwać i pomnażać się w nieskończoność. Innymi słowy: coś się kiedyś kończy; coś się psuje i nie ma ludzkiej, ani tym bardziej boskiej siły, by to zmienić. Nikt nie znalazł jak do tej pory nieskończonego źródła ropy naftowej, węgla, kruszców. I dobrze. Niestety, nikt też nie wynalazł wiecznie samo-oczyszczającej się atmosfery i wody, wiecznie odradzających się gatunków zwierząt…
I tak jest właśnie z tym nieszczęsnym śniegiem. Być może niedługo patrząc za okno na anemicznie opadające płatki szybko topniejącego białego puchu będziemy krzyczeć do naszych dzieci lub wnuków: „patrzcie, ostatni śnieg!”.
A może nie będzie komu i kogo zawołać, by popatrzył…?
Aenean congue blandit semper. Nulla sodales convallis risus vitae ultrices. Sed tempor nulla vel sodales facilisis. Curabitur cursus egestas bibendum.